Zjeżdżamy z autostrady międzystanowej 70 koło Thompson Springs. Współczesny muscle car z V8 Hemi z cichym pomrukiem toczy się po ulicy miasteczka, w którym swój koniec miał najsłynniejszy film drogi z lat 70. „Znikający punkt”, za którym odbywał się pościg z Kolorado do Kalifornii i za którym teraz my podążamy. Kowalski, bohater filmu, dojechał tylko na pustynię Utah za Cisco.
Zginął, gdy jego Challenger roztrzaskał się o łopatę buldożera i wyleciał w powietrze. Fani filmu natychmiast rozpoznali opuszczoną stację benzynową. Ktoś napisał sprejem na desce: „Kowalski lives!” Barry Newman, odtwórca głównej roli, tak opisał film: „To hołd dla egzystencjalizmu. Kowalski jedzie, żeby jechać, bez określonego powodu”. Chodzi o wewnętrzną wolność, coś, czego nikt nie może nam zabrać.
Mimo całej głębi, której można doszukać się w filmie, dla nas głównym bohaterem pozostaje auto: biały Dodge Challenger, rocznik 1970, z rejestracją OA-4499. 46 lat później Dodge nie ma białego egzemplarza w swojej flocie aut testowych. Nie szkodzi. Kolor „Plum Crazy” doskonale pasuje do atmosfery epoki. Musimy przejechać 569 mil do Goldfield, w którym również kręcony był film. Część trasy w oślepiającym słońcu prowadzi „najbardziej opuszczoną drogą Ameryki” – US 50. Minęło prawie pół wieku, od kiedy Kowalski przemierzał tę okolicę, ale wskazują na to tylko możliwości naszego Challengera.
Wentylowane fotele przyjemnie chłodzą plecy, lampy ksenonowe i kamera parkowania ułatwiają życie kierowcy, a system infotainment daje się sparować z telefonem. Gorące kawałki, które puszczał sprzymierzeniec Kowalskiego, radiowy DJ Super Soul, można usłyszeć już tylko przez satelitę na kanale ze starociami – Classic Vinyl. Akurat gdy z głośników płynie „Mississippi Queen” zespołu Mountain, przed maskę wjeżdża nam czarno-biały Ford Escape, rozbłyskujący imponującym zestawem czerwonych i niebieskich świateł.
No tak, jechaliśmy o 22 mile na godzinę za szybko. „You know what the speed limit in Nevada is?” – pyta szeryf, nie zdejmując swoich ray-banów aviatorów. To pewnie pytanie retoryczne. Zastanawiamy się, czy gliniarz rozumie, dlaczego na ubłoconym tylnym zderzaku naszego auta widnieje napis: THE LAST AMERICAN HERO. Raczej nie. Kontrola kończy się jednak bez konieczności płacenia 300-dolarowego mandatu.
Możemy jechać dalej, do Goldfield, gdzie niestety, nikt nie pamięta czasów kręcenia „Znikającego punktu”. Mimo to na brudnej szybie hotelowego lobby ktoś napisał „Super Soul”, przypominając radiowego DJ-a z filmu. dziŚ takich bohaterÓw Brak Ruszamy w kierunku San Francisco, żeby dokończyć zadanie Kowalskiego, pogrążeni w rozważaniach o tym, że w świecie, w którym nie ma już miejsca dla myślących inaczej, czasami brakuje nam kogoś takiego, jak bohater „Znikającego punktu”. Outsidera z dobrymi intencjami, który zostaje wyjęty spod prawa dlatego, że odważył się podążyć za zewem wolności. Jedno jest pewne – kimkolwiek był właściciel puszki spreju, który ruszył do Thompson na pustkowie Utah, i ktokolwiek mazał palcem po zakurzonej szybie hotelu w Goldfield w Nevadzie, ten myśli to samo: Kowalski żyje!
Naszym zdaniem
Koledzy, którzy przemierzyli trasę z Denver do San Francisco, wspominają brak bohaterów, dla których wolność stanowi wartość nadrzędną. Nie sposób nie zauważyć, że wraz z nimi do historii odchodzą także samochody, takie jak Challenger – z wielkimi wolnossącymi silnikami, o których spalanie nikt nie pyta.