Samochody z systemem bezkluczykowym coraz częściej padają łupem złodziei. Tym razem wygląda jednak na to, że punkt zdobędą inżynierowie dbający o bezpieczeństwo, a przestępcy będą musieli się naprawdę mocno wysilić, jeśli zechcą obejść nowe rozwiązanie.

Przypomnijmy pokrótce, na czym polega problem. Wiele względnie nowych samochodów ma na pokładzie system bezkluczykowy, czyli taki, który pozwala kierowcy bez wyjmowania pilota z kieszeni odryglować drzwi, a następnie uruchomić silnik. Kradzież najczęściej odbywa się tak: złodziej A ustawia się z urządzeniem przedłużającym sygnał w pobliżu osoby, o której wiadomo, że ma przy sobie kluczyk do danego auta (np. w kieszeni, w aktówce). W tej samej chwili złodziej B pociąga za klamkę samochodu, co z kolei sprawia, że w eter zostaje wysłane zapytanie o zezwolenie na otwarcie drzwi. Co prawda, oryginalnego klucza-pilota nie ma w pobliżu, więc – teoretycznie – drzwi nie powinny się otworzyć, jednak urządzenie przedłużające sygnał (to, które ma przy sobie złodziej A) oszukuje centralkę w aucie i przekazuje, że klucz jest obok. Złodziej B otwiera drzwi, odpala motor i odjeżdża.

Jak mam się obronić?

Co bardziej zuchwali przestępcy potrafią w ten sposób podprowadzić samochód nawet spod domu właściciela – wystarczy mniej więcej wiedzieć, przy której ścianie domu (czyli w którym pomieszczeniu) umieszczono pilota. Złodziej ustawia się więc np. pod oknem sypialni i przedłuża sygnał do swojego wspólnika, który następnie odjeżdża w siną dal.

Do tej pory świadomi użytkownicy układów bezkluczykowych stosowali różne dziwne patenty, np. pakowali pilota na noc do garnka. Ponadto na rynku są też dostępne m.in. specjalne etui, które izolują kluczyk niemal tak samo dobrze, jak wspomniany garnek – w obu przypadkach chodzi o to, żeby uniemożliwić nadajnikowi komunikowanie się ze światem. Inna metoda to montaż dodatkowych zabezpieczeń elektronicznych (czyli np. odcięcie któregoś z obwodów auta, sterowane dodatkowym pilotem/brelokiem), co z kolei trochę cofa nas do dzikich lat 90., kiedy to auta kradziono niemal non stop...

Dobra wiadomość jest taka, że dzięki nowemu pomysłowi inżynierów Continentala wkrótce – przynajmniej przez jakiś czas – o bezpieczeństwo będzie łatwiej. Pomysł jest tyleż prosty, co genialny: w pilota od samochodu należy wbudować czujnik ruchu, który – gdy tylko wykryje brak aktywności ze strony człowieka – w zaledwie kilka sekund uśpi elektronikę i nie pozwoli złodziejom na przechwycenie i przedłużenie sygnału. Za jakiś czas opisane rozwiązanie ma się pojawić m.in. w Mercedesie, nie do końca wiadomo na razie jak z BMW – inną marką mocno dotkniętą plagą kradzieży.

Inteligentne kluczyki mają być tylko o ok. 10-15 proc. droższe w produkcji. Co więcej, będą one zaprogramowane tak, żeby uniemożliwić przestępcy przejęcie samochodu w sytuacji, gdy właściciel z kluczykiem w kieszeni będzie się krzątał po własnym mieszkaniu (!). Jak wynika ze wstępnych informacji, sygnał ma być też zabezpieczony poprzez tzw. schemat poruszania się danej osoby. A tego złodziej nie będzie już w stanie podrobić. A jeśli już, to raczej nieprędko.

Kiedy firmy wprowadzą nowe rozwiązanie?

Nasi koledzy z „Auto Bilda” zapytali przedstawicieli 21 marek, czy i kiedy planują wdrożyć nowe rozwiązanie do produkcji seryjnej. I na razie nie mamy dobrych wiadomości, bo potwierdzającą wiadomość otrzymaliśmy tylko od trzech producentów, natomiast część innych (w tym Grupa VAG) odpowiedziała, że pracuje nad innymi, alternatywnymi metodami zabezpieczającymi samochody wyposażone w system bezkluczykowy.

Naszym zdaniem

Szajki specjalizujące się w kradzieżach „na przedłużacz” miały szerokie pole do działania. Rozwiązanie, które pokrzyżuje im plany, jest już gotowe i tylko czeka, aż zostanie wdrożone do produkcji seryjnej. Na razie trzeba albo chować klucz do garnka (!), albo wybrać model ze standardowym pilotem.